Co nowego?

hesja Air-Art Photography

27 WRZ 2017

CHARLIE

Czyli długa historia związana z zakupem samochodu Infiniti G37 Cabrio

HONDA
Kupując moją Hondzię w 2007 roku miałem prosty plan. Kupię, pojeżdżę i jak się pojawi nowy Accord to powiedzmy za jakieś 4-5 lat wymienię ją na nową. Kupiłem i wpadłem po uszy. Samochód był rewelacyjny i czułem się w nim jakbym go na siebie zakładał, a nie do niego wsiadał. Zakochałem się i jak to w przypadku miłości bywa, niewiele innych spraw mogło mi tę miłość przysłonić. Na rynku pojawiła się nowa Honda Accord i byłem jednym z pierwszych, którzy dostali możliwość się nią przejechać. Przejechałem się i… nie rzuciła na kolana. Wręcz przeciwnie – moja o wiele bardziej mi się podobała z zewnątrz i jeszcze lepiej się prowadziła. Potrzeba zmiany samochodu wygasła. Postanowiłem poczekać na kolejną edycję Accorda. Liczyłem na jakiś taki kosmiczny projekt jak choćby Honda zrobiła w temacie Civica. Tymczasem moją Hondzią jeździłem i jeździłem i nic się nie działo. W sensie przybywało jej lat i kilometrów, ale ku mojemu zaskoczeniu nic nie musiałem przy niej robić. To też nie pomagało w temacie potrzeby zmiany samochodu, która mimo wszystko z każdym rokiem i każdym kilometrem przebiegu rosła w mojej głowie coraz bardziej.

Moja kochana Hondzia w Jastrzębiej Górze :)

Obawiałem się, że skoro nic się nie dzieje to razu pewnego zacznie się dziać, że będzie w przyszłości jakiś problem ze sprzedażą samochodu z dużym przebiegiem. Z drugiej strony coraz bardziej chciałem mieć samochód z bardziej nowoczesnym wyposażeniem. Nie wiedziałem jednak kompletnie co kupić. Moja życiowa zasada brzmi, że jak nie jesteś przekonany to nie rób nic, a rozwiązanie pojawi się samo. Trzymałem się jej i czekałem.
 

PEUGEOT i NARODZINY CABRIO
Zupełnym przypadkiem wydarzyło się coś, czego nie przeżyłem nigdy wcześniej, a to małe wydarzenie miało mieć później mega wpływ na rozwój wypadków. Otóż podczas Akademii Nikona kolega delikatnie wjechał samochodem w tył mojej Hondzi. Na tyle jednak mocno, że kompletnie rozwalił tylną lampę i trzeba było oddać samochód do serwisu. Firma, która wypożyczała mi samochód zastępczy zaproponowała kilka modeli. Trochę dla żartu wybrałem Peugeota 308CC i zaczęła się zabawa. O samochodach spod znaku „Króla Lwa” miałem mało dobre zdanie. Biorąc 308CC chodziło mi raczej o to Cabrio, które chciałem przetestować. „Peżo”, bo taką ksywę dostał mój nowy kolega okazał się być naprawdę super samochodem. Nie dość, że miał otwierany dach i kilka super patentów z nim związanych (np. nadmuch powietrza z zagłówków, który umożliwiał jeżdżenie bez dachu nawet w niskich temperaturach), to jeszcze naprawdę pięknie sprawował się na trasie. Pojechałem nim między innymi do Świdwina i te okoliczne zakręty pokonywał rewelacyjnie. Zaiskrzyło i zacząłem myśleć o zakupie takiegoż. Przeanalizowałem sobie moją sytuację i z tej analizy wyszło mi, że 99% mojej jazdy samochodem robię samemu lub z jednym pasażerem (głównie pasażerką), więc w zasadzie nie potrzebuję super wygodnych siedzeń na tylnej kanapie. Temat zakiełkował.

PEŻO :)

308CC - bardzo przyjemny samochód do jazdy - jak do zdjęcia to wszystkie wskazówki w pion :)

Przeglądałem setki zdjęć z 308CC. Tak jak podobał mi się ze złożonym dachem, tak niestety z dachem rozłożonym średnio. Nie byłem do końca przekonany. Zacząłem interesować się jednak firmą na P i zupełnie przez przypadek znalazłem model RCZ R. W tym to zakochałem się od pierwszego spojrzenia. Piękna niebanalna linia, niesamowite osiągi. Przed oczyma już miałem sesje foto, które bym z tym samochodem robił. Wybrałem sobie nawet zestaw kolorystyczny. Znajomi jednak odradzali mi ten zakup z racji na wymiary tego cacka. Gdy zobaczyłem go na żywo ,to rzeczywiście i mnie deczko przyhamowało. No takie trochę większe Burago, bez dużej szansy, że się bym jakoś do niego normalnie zmieścił, a o czterech osobach można od razu zapomnieć. Po raz kolejny temat zakupu samochodu zszedł na boczny tor, ale ziarenko zasiane nie dawało spokoju. Kilka miesięcy później moja Hondzia zaczęła świrować z zapalaniem różnych kontrolek. Pod wpływem chwili w pewien weekend, wziąłem Ewę i postanowiłem pojechać do Peugeota by poplotkować z jakimś sprzedawcą w temacie 308CC i może nawet go kupić? Pojechaliśmy, wchodzimy do salonu, przedstawiamy nasze oczekiwania, a pan mówi do nas, że przecież Peugeot już nie sprzedaje 308CC. Jak to? To może chociaż RCZ R? No też nie, ale jeden używany w super wersji stoi na parkingu i może jest na sprzedaż! Poszliśmy i… okazało się, że kilka dni temu został sprzedany i nawet do niego wsiąść nie można. Totalna klapa. Wracaliśmy do domu, a w Hondzi wszystkie kontrolki… zgasły! :) Niech mi ktoś powie, że samochody nie mają duszy? Plan zakupu nowego samochodu umarł.
 

CH-R
Umarł do czasu, gdy na jednym z wielkich bilboardów zobaczyłem samochód, który wydawał się być idealnie skrojony pode mnie! Ze sportowym zacięciem, ale też dość duży by się hesja zmieścił. Przykuwająca oczy linia nadwozia. Mega nowoczesny design. Zielona kontrolka w głowie się zaświeciła i zacząłem poszukiwania dotyczące tego, co to tak naprawdę jest. Mowa o Toyocie CH-R. Poczytałem w sieci, odwiedziłem salon Toyoty. Poza wymienionymi wyżej pozytywami doszły jeszcze małe spalanie w mieście i… już. Im dłużej analizowałem spływające dane tym bardziej przełączałem się na opcję NIE. W sumie okazało się, że w środku to mały samochód, z bardzo małym silnikiem i słabymi osiągami. Maksymalne prędkości w zależności od silnika to 170-190 km/h przy czym powyżej 140 km/h miał spalać grubo ponad 11 litrów na 100 kilometrów! Przyspieszenie do setki ponad 11 sekund? Do tego ten wyświetlacz w środku przyczepiony jakby ktoś o nim zapomniał podczas projektowania, tylne siedzenia zrobione tak, że nawet duże dziecko przez okna świata nie zobaczy i… produkcja w Turcji ostatecznie mnie odstraszyły od tej rynkowej nowinki. W sumie fajna opcja jako samochód miejski, ale przecież ja nie tylko po mieście będę jeździć. Zdecydowanie nie dla mnie. Znowu klapa.

 

SUV
W październiku 2016 roku pojechaliśmy ekipą do USA na wielki turystyczno-lotniczy wypad. Jako, że było nas kilkoro i mieliśmy sporo bagaży, wynająłem duży samochód. Padło na Dodge Grand Caravan lub podobny. Na miejscu okazało się, że takiego nie ma, ale w tej samej cenie możemy wziąć jeszcze większą furę. Był nią Dodge Durango. Jak tylko wyjechaliśmy z wypożyczalni to się w nim zakochałem. Wcale nie dlatego, że wiózł nas na pokaz Blue Angels! Wielki, wygodny i co najważniejsze – do niego się wsiadało a nie kładło na ulicy. Wszyscy byliśmy zadowoleni z luksusu i tego poczucia bezpieczeństwa jaki nam Durango oferował.

Ewa w Dodge Durango - San Francisco 2016

Po powrocie z USA przemyślenia poszły w kierunku samochodu tego typu. Może nie takiego wielkiego, ale coś podobnego. Jazda Jeepem Renegate po Fuertaventurze upewniła mnie w przekonaniu, że tego właśnie chcę.

Jeep Renegate - Fuerteventura 2017

Zaczęły się poszukiwania i znowu pojawiła się firma z Królem Lwem na atrapie. Spodobały mi się reklamy nowego Peugeota 3008. W tym samym czasie pojawiła się też długo wyczekiwana nowa Honda Civic, która podobno miała być większa i miała nawiązywać do Accorda, którego z kolei Honda miała nie wprowadzać już na rynek europejski. Pewnego słonecznego dnia postanowiłem przetestować oba samochody. Peugeot okazał się być całkiem, całkiem dobrą opcją. Jeździło się nim godnie, choć na żywo wydał mi się mniejszy niż na reklamach, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Tryb sport naprawdę zrobił na mnie wrażenie.

Jazda Peugeotem 3008

Takiego myślałem zanabyć - biało-czarny - piękny :)

Skonfigurowałem sobie nawet konkretną opcję, a sprzedawca zrobił mi kalkulację. Cena ponad 170 tysięcy za takie urządzenie to było zdecydowanie za dużo. Zwłaszcza, że w 2-3 lata straci na pewno dużo na wartości. Do tego nie można było w żadnej opcji mieć aktywnego tempomatu, co moim zdaniem we współczesnych samochodach powinno być standardem. 3008 przepadł. Pora na jazdę Hondą. Szybka i bogato wyposażona, ale… niestety wg mnie mega brzydka, taka trochę przesadzona w swojej bryle. Do tego jednak mała w środku i nie miała pokrętła od głośności co z kolei ja uważam za patent niezbędny. Honda przepadła. Umówmy się, wydając tak dużo kasy nie można iść na kompromisy!

Testy nowej Hondy Civic
INFINITI
Po raz kolejny na FB napisałem o moich rozterkach i na to odezwał się do mnie Paweł Pawlak podpowiadając temat Infiniti. To była ta kropla, która przelała czarę, gdyż o Infiniti od jakiegoś czasu już troszeczkę też myślałem. Wszedłem na ich stronę i spodobał mi się bardzo model QX30. Nietuzinkowa linia, piękne wykończenia. Kilka tygodni wcześniej Mariusz Federowicz zanabył QX70 i przyjechał go zaprezentować. Wspaniały samochód, ale za duży i za drogi dla mnie. Pojechaliśmy więc całym „paczłorkiem” (z Ewą, Mają i z Viki) do Infiniti. Okazało się, że jest tylko jeden salon w Warszawie, ale za to jaki! Weszliśmy do środka, a tam jak w kościele. Potężna przestrzeń, marmury i… pan sprzedawca – wysoki, przystojny, elegancko ubrany, elokwentny i z wielką wiedzą. No wszystko jak z katalogu. Damian Karpiński (no ten sprzedawca) podszedł do nas bardzo profesjonalnie. Dziewczynom zaproponował jakieś egzotyczne owoce i napoje, a mi model Q50. Rzeczywiście piękny i mega bogato wyposażony. Po chwili opowieści o Q50 stwierdziłem, że chętnie bym go zanabył, ale musiałbym być bogatym biznesmenem, a nie biednym fotografem. Fotografia zainteresowała Damiana, a gdy powiedziałem mu, że jestem też fotografem lotniczym, to on pochwalił się, że widział piękny lotniczy kalendarz u jego dobrego klienta – Mariusza Federowicza :) Jaki ten świat mały! Gdy dowiedział się, że przy tym kalendarzu i ja maczałem paluchy, a Mariusz jest od lat moim przyjacielem, to nasza rozmowa przybrała jeszcze cieplejszy charakter. Przeszliśmy do QX30. Naprawdę super samochód. Miał wszystko, no prawie wszystko co bym chciał mieć w swoim docelowym samochodzie. Dziwna jest jednak polityka firmy, która nie pozwala niektórych funkcji montować w silnikach benzynowych, a jedynie w dieslach. Ja nie chciałem diesla, ale chciałem mieć ten cholerny aktywny tempomat. Dogadaliśmy się z Damianem, że pożyczę QX30 na jakiś czas do pojeżdżenia, a on w tym czasie zrobi mi na ten samochód atrakcyjną ofertę.

Infiniti QX30 w środku - naprawdę godnie :)

Testy QX30 wypadły bardzo korzystnie - na zdjęciu karmienie Viki :D Piotrków Trybunalski 2017
G37
Jako super sprzedawca postanowił jednak bliżej poznać moje oczekiwania. Ja mu na to całą moją powyższą historię o Hondach, Peugeotach, kabrioletach i… w tym momencie Damian poprosił mnie na parking dla pracowników sugerując, by dziewczyny zostały w środku. Nie było trudno je przekonać, gdyż wygodnie rozsiadły się w kościele i wsuwały jakieś łakocie. Damian na parkingu pokazał mi samochód, o jakiego istnieniu nie miałem pojęcia. Może gdzieś, kiedyś przejechało koło mnie coś podobnego, ale w głowie pustka. To jego własny samochód Infiniti G37 Convertible z 2011 roku. Damian po prostu przyjechał nim do pracy, a że był świeżo po egzotycznych wakacjach (stąd te owoce), to przepraszał, że samochód nie jest umyty, ani przygotowany do prezentacji. Zacząłem go oglądać. Na początku z pewnym zdziwieniem i z dystansem. Nie był to ani Dodge Durango (chociaż też dysponował dość sporymi rozmiarami) ani Peugeot 308CC (choć też miał otwierany dach typu hard top). Czyli taki kabriolet, ale duży dość. No dla dużego człowieka i z opcją siedzenia też z tyłu nie tylko dla dzieci. Z zewnątrz prezentował się ciekawie. Zyskiwał w moich oczach z każdą chwilą. Piękna linia, wielkie, szykowne felgi, w sumie niemały bagażnik. Silnik 3,7 litra z dorobionym dodatkowo wydechem dającym piękne brzmienie i dodatkowe 20 koni do już istniejących 320! Gdy wsiadłem za jego stery to pokapowałem, że tak przecież wyobrażałem sobie wygląd samochodu w środku! Zaczęło iskrzyć. Przestrzeń, tapicerka, bardzo ergonomiczne i przyjemne dla oka wyposażenie premium (wprawdzie z 2011 roku, ale ze wszystkim co tylko na ów czas Nissan wymyślił!). No bajka. Jest i aktywny tempomat i pokrętło głośności! Jest też ręcznie malowane drewno, klasyczne, gustowne zegary i system nagłośnienia Bose z trzynastoma głośnikami. Damian zobaczył jak mi oczy błyszczą, więc postanowił kuć żelazo póki gorące. Poszedł po dokumenty i już po chwili jechaliśmy. Ależ ten samochód ma moc! Wygoda jazdy, przyspieszenia, bajery. Wszystko to wbiło mi w głowę potężny klin. Wróciliśmy z krótkiej przejażdżki pokazaliśmy samochód dziewczynom. Maja od razu zwariowała i od początku była na tak. Ewie też się bardzo spodobał, ale zachowała sporą rezerwę oczyma wyobraźni widząc, że nie wiadomo po co mi taki samochód :) Koniec końcem haczyk połknąłem. Pytanie było tylko takie, czy ów zaczepi się gdzieś we mnie wystarczająco solidnie. Tymczasem wziąłem na testy tego QX30 i pojechaliśmy do Piotrkowa. Samochód zarówno w mieście, jak i na trasie spisywał się znakomicie. Może nie był w środku jakiś wielki, ale to można było przełknąć. O wiele gorzej szło mi przełykanie tego braku tempomatu i niestety dość sporej ceny, którą Damian obiecał jakoś ściąć. Jechałem QX30 ale myślałem o G37. Każdą wolną chwilę studiowałem Internety w tym temacie. Nie było dużo ofert sprzedaży tego typu. W zasadzie nie znalazłem żadnej porównywalnej w Polsce. Nie mogłem zweryfikować, czy podana przez Damiana niemała w końcu cena jest ok czy nie jest. Dodatkowo okazało się, że wbrew temu o czym mówiliśmy w salonie, Damian nie może mi sprzedać tego samochodu na fakturę VAT tak jak ja chciałem. Hmmm miałbym samochód nie na firmę tylko na siebie. Zero odliczeń VAT zarówno przy zakupie jak i później. Księgowa jednak wyjaśniła mi, że to wcale nie musi być tak, gdyż można to wszystko legalnie jakoś ogarnąć. Zaczęła się w mojej głowie potężna walka. Katowałem i siebie i znajomych tysiącami pytań. Gdy już byłem na NIE – pojawiały się argumenty na TAK. Gdy już byłem na TAK – pojawiały się te na NIE. Generalnie rozsądni mówili, że NIE. Ci bardziej wyluzowani byli na TAK. Męczyłem też Damiana. A to telefonami, a to kolejnymi przejażdżkami.


Kolejne przejażdżki Damiana G37. Tym razem całym paczłorkiem :) "Kwiaty we włosach"

Cały czas byłem 50/50 tylko na krótkie chwile przeskakując w jedną bądź w drugą stronę. Z jednej strony głowy miałem pytanie – po co mi taki samochód? Z drugiej strony miałem przemyślenia, że w końcu życie jest krótkie, że żyje się tylko raz, że trzeba się cieszyć każdą chwilą i każdym jego akcentem, że naprawdę rzadko jeżdżę w 4 osoby i zapakowany po brzegi. Ten ostatni argument zbił mi Rocco, który stwierdził, że jak będę potrzebować to mi pożyczy swojego Passata Kombi :)
 

KAMIL
W tym momencie pojawiła się kolejna mega ważna postać w tej całej układance. W zasadzie dwie. To Jacek Korczak i jego syn Kamil. Kamil to wielki świr w temacie samochodów. Z niejednego pieca chleb jadł i niejednemu człowiekowi doradził czy odradził. Podrzuciłem mu temat z zapytaniem, czy jestem bardzo głupi, że myślę o takim samochodzie? Ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się, że o takim modelu konkretnie to Kamil nie słyszał, ale że wygląda na wyjątkowo ok. Zaciekawił się tematem i postanowił pomóc. W tym samym czasie Damian kończył ceramikę na swoim G37 i powoli zbliżał się czas wystawienia jego samochodu na sprzedaż. Ciśnienie rosło, bo wiedziałem, że jak go teraz nie kupię to może mi okazja przelecieć przed nosem. Z jednej strony wiedziałem, ze G37 Damiana jest w idealnym stanie. Ma ten mega wydech, zaciski Brembo, nowe opony, powłokę ceramiczną i wszystko w najlepszym stanie. Z drugiej strony jednak wciąż bolała mnie jego wysoka cena. Gdy moje rozważania doszły do punktu, w którym miałem powiedzieć PAS – otrzymałem od Kamila info, że pojawiła się w Internecie opcja sprzedaży dokładnie takiego samego modelu, z prawie tym samym przebiegiem, tylko o rok młodszego! Nie dość, że o 30 tysięcy taniej, to jeszcze z opcją do negocjacji! Damian zapewniał mnie, że gdybym ja się nie zdecydował to i tak ze sprzedażą swojego G37 nie będzie miał problemu. To mnie uspokajało, bo nie chciałem wyjść na takiego, który zawraca gitarę i ostatecznie nie doprowadza do zawarcia transakcji. Ja bardzo chciałem kupić samochód od Damiana, ale niestety na pewno nie za tę cenę. Zapytałem go po raz ostatni, czy jest w stanie zejść z ceną. Definitywnie stwierdził, że nie. Ta decyzja dała mi zielone światło do chociażby sprawdzenia tej drugiej opcji. Tego samego dnia Damian wystawił swój samochód na aukcji jeszcze drożej, niż proponował mi. Byłem bardzo ciekaw jak mu pójdzie sprzedaż.

 

DEAL
Teraz sprawy potoczyły się bardzo szybko. Zadzwoniłem do Lublina, bo to w tym mieście pojawiła się oferta sprzedaży i umówiłem się na oglądanie samochodu. Dzień później w składzie: Ewa, Kamil, Jacek i ja już jechaliśmy do Lublina. Byłem strasznie ciekaw tego egzemplarza, gdyż już doskonale znałem ten typ samochodu. Podjechaliśmy pod wskazany adres, który bez trudu znaleźliśmy po stojącym tam Infiniti.

Pierwszy rzut okiem na Charliego - Lublin 2017

Dokładnie taka sama wersja co samochód Damiana. Miał inny, moim zdaniem ładniejszy kolor. Taki bardziej lotniczy można powiedzieć. Niestety nie miał tych wszystkich wymienionych wyżej dodatków. Miał za to sporą ilością na szczęście małych wad. Generalnie wyglądał na bardzo zaniedbany. Poniszczone felgi, opony, przedni zderzak i grill wyraźnie klejony, choć przyczyna klejenia nie mogła być poważna, bo wszystko pod zderzakiem wydawało się być nieruszone. Coś działo się z prawą stroną bo nie było nadkola, ale jak stwierdził po pomiarach Kamil, powłoka lakieru na całym samochodzie jest ok. Tapicerka troszkę poprzecierana, porysowana i jakby wypalona słońcem. Po rozmowie z właścicielem – Panem Leszkiem - poważnym lubelskim biznesmenem, okazało się, że samochodem jeździła jego żona, że był to któryś tam samochód w rodzinie, że jeździła tylko w lato i jak nie padał deszcz. Stąd ten mały przebieg. W sumie były to dla mnie dobre wiadomości. Niedoskonałości nie były na tyle duże, by zrezygnować z zakupu, ale otwierały dość szeroko okno negocjacji. Dodatkowo bogaty biznesmen nie będzie przecież walczyć o każdą złotówkę, zwłaszcza że już na samym początku powiedział, że ma świadomość skali zaniedbania samochodu i z sugerowanej ceny zejdzie. Po jeździe próbnej i pobieżnej kontroli na stacji diagnostycznej okazało się, że samochód jest w dobrym stanie. Ten z kolei odpowiada jego przebiegowi. Po krótkich konsultacjach z moją ekipą, podczas której wszyscy dali TAK na zakup, nastał czas negocjacji ceny z właścicielem. Niestety już nie z Panem Leszkiem, ale z jego przedstawicielem - Markiem. W sumie może to i lepiej? Ewidentnie Marek dostał od swojego szefa konkretną cenę minimalną, a wszystko co ugrałby górką – będzie dla niego. Fajnie to wyglądało, bo zależało mu na jakiejś zaliczce – jakiejkolwiek. Zrozumiałem, że zaliczka jest dla niego i dla spacerującej w okolicy jego żony. Zaproponowałem zejście z ceny o 10 tysięcy oraz tysiąc zaliczki (bo tylko tyle miałem przy sobie). Zaproponowałem i wyciągnąłem rękę. Po kilku sekundach zawahania dołączyła do niej ręka Marka. Deal!
 

CHARLIE
Kilka dni później z Kurczakiem i paczuszką pełną PLN-ów jechaliśmy ponownie do Lublina. Tym razem dopiąć już tylko formalności i przeprowadzić pewną delikatną akcję. Jak się bowiem okazało, samochód nie jest z 2012 roku, ale z 2011. Po prostu ktoś, nieważne już kto, wpisał w ogłoszeniu datę pierwszej rejestracji. Tak czy siak negocjowaliśmy cenę samochodu rocznik 2012 roku a teraz, gdy już wiadomo, że to rocznik 2011 - cena powinna być niższa. Nie zamierzałem odpuścić, bo tak się po prostu nie robi. Na miejscu czekali już na nas Pan Leszek i Pani Małgorzata. Przywitali nas bardzo serdecznie. Poplotkowaliśmy chwilę i ja przedstawiłem sprawę roczników. Rozumieli problem i zgodzili się, że powinno być taniej. Dogadaliśmy się dość szybko. Przekazałem ugadaną kwotę. Marek zajął się liczeniem, a my w tym czasie rozmowami o samochodzie i… lotnictwie. Bowiem gdy dałem im w prezencie mój ostatni album, to okazało się że to rodzina dość mocno z lotnictwem związana, a prezent przypadł im bardzo do gustu.

Ostatnie negocjacje :)

Prezent trochę zaskoczył poprzednich właścicieli :)

OK, dokumenty, kluczyki, komplet zimowych, nieużywanych opon i w drogę do Warszawy. Sam na sam z moim nowym nabytkiem. Charlie, bo tak postanowiłem go nazwać (za sprawą odlotowej serii filmów „Charlie the Unicorn”) rozpoczął swoje nowe życie. Podobnie też i ja. Obaj byliśmy po równo przerażeni, podnieceni i… zadowoleni!

Moja pierwsza fotka w Charlim

Pierwszy postój w drodze powrotnej do Warszawy

Kurczak zaparkował Hondzię obok

RESTAURACJA
Od następnego dnia rano rozpocząłem żmudny proces przywracania Charliego do stanu na jaki zasługiwał i jaki sobie w głowie ułożyłem. Zależało mi na tym, by Charlie był samochodem po pierwsze sprawnym, po drugie bezpiecznym, po trzecie zabezpieczonym i po czwarte i najważniejsze – wyjątkowym! W tym samym czasie dowiedziałem się, że Damian sprzedał swojego G37 pierwszemu zainteresowanemu klientowi. To dobra wiadomość nie tylko dla Damiana, ale też i dla mnie. Kiedyś będę musiał Charliego sprzedać i okazuje się że i na takie konstrukcje są amatorzy, którzy dadzą spore pieniądze by jeździć czymś wyjątkowym. W sumie za Charliego dałem sporo mniej, niż kosztuje każdy z wymienionych wcześniej salonowych samochodów. Przykład Damiana mówi mi też, że jestem w stanie sprzedać go po kilku latach za większe pieniądze, niż sprzedałbym któregokolwiek z nich! Co więcej, moje G37 kupiłem o ponad 40 tys. taniej niż kupiłbym go od Damiana. Jest zatem z czego go restaurować.

Pierwsza wizyta Charliego (jeszcze na lubelskich blachach) w bazie lotniczej (22. BLT Malbork)

Pierwsze testy wykonywane przez profesjonalistów :) [Kuman]

Po załatwieniu spraw podatkowych i ubezpieczeniowych złożyłem dokumenty do rejestracji. Zawsze chciałem mieć indywidualne blachy z moją ksywą. Kiedy jak nie w tym przypadku to zrobić? Restaurację Charliego rozpocząłem oczywiście od podstawowych kwestii. Hamulce, olej, filtry, wycieraczki, nadkole. Następnie wymieniłem ten nieszczęsny poklejony przedni zderzak i grill.

Operacja plastyczna twarzy Charliego :)

Później regeneracja felg i nowiutkie opony. W międzyczasie pozakładałem w Charliem kilka sztuczek, które zdecydowanie utrudnią złym człowiekom mi go zabrać. Gdy już wszystko porobiłem, to za przykładem Damiana odświeżyłem lakier i położyłem na nim ceramiczną powłokę. Po tych wszystkich operacjach Charlie wyglądał nie do poznania!

Charlie po wszystkich zabiegach upiekszających :)
MINUSY I PLUSY
Minęło już trochę czasu od dnia zakupu Charliego. Przejechałem nim też już kilka ładnych tysięcy kilometrów. Jakie są moje pierwsze wrażenia? Może najpierw te, które próbują mnie przekonać, że to nie jest samochód dla mnie. Charlie to straszny pijak (przypadek? :). Żłopie około 16 litrów na setkę po mieście i około 12 litrów na trasie. Oczywiście można zejść i do poziomu 8 litrów na trasie, ale to przy jeździe na przysłowiowe jajeczko. Charlie wbrew pozorom jest wielki: 4,7 metra długi; 1,9 metra szeroki (bez lusterek) i waży 1,9 tony! Do tego ma spore drzwi, które wymagają odpowiedniego dystansu by je swobodnie otworzyć chcąc wysiąść. Jego promień skrętu to aż 11 metrów! Czyli jak na jazdę typu: do pracy i z pracy, na zakupy i z zakupów, załatwić coś na mieście, zaparkować na szybko tam gdzie jest mało miejsca to Charlie jest mega drogi i mało praktyczny. Dodatkowo to kabriolet, w którym spora część karoserii jest/musi być ruchoma. W efekcie tego na dziurawej nawierzchni ma się czasami wrażenie, że zaraz się cały rozleci, a powyżej 180 km/h sprawdzam, czy rzeczywiście mam domknięte szyby. W sensie bym sprawdzał, gdybym z takimi prędkościami jeździł – wiadomo, że nie wolno :) Jest średnio pakowny. Jego bagażnik to 366 litrów, co na samochody z hard topem nie jest złym wynikiem. Przy złożonym dachu do bagażnika wejdą tylko dwie dwulitrowe butelki Coca-Coli :D Tylna kanapa nie jest za wygodna, ale to i tak sukces, że dwie dorosłe osoby mogą tam podróżować. Dla naszych dziewczyn (Maja i Viki) jest akurat. Ma mało schowków wewnątrz i nie ma tego na okulary. Co więcej z negatywów? Hmmm już nic! Teraz zaczyna się całe, potężne pasmo tych cech, które sprawiają, że jestem z Charliego mega zadowolony, czy nawet dumny! Charlie jest przede wszystkim wyjątkowy! Niejeden kierowca zerka, niejeden przechodzień się odwraca i w ich oczach widać pytanie: Co to za!? :) Porszaków, Beemek, Audic itd. jest cała masa! Poza tym nie sztuka kupić wyjątkowy samochód za potężne pieniądze. Infiniti G37 Cabrio sam osobiście nie spotkałem jeszcze ani razu. Wiem o dwóch sztukach w Polsce. Ktoś mówił, że jest ich kilka. Nie wiem gdzie takich danych poszukać. Ile by nie było to są jak jednorożce – bardzo rzadkie i bardzo piękne! Głównym założeniem projektantów tego samochodu było stworzenie wyjątkowej, pięknej bryły zarówno z dachem rozłożonym jak i złożonym. To rzadkość w przypadku kabrioletów. Do tego ta klasyczna, dostojna, coraz rzadziej spotykana linia. Ale wygląd to nie wszystko. Po zajęciu miejsca w wygodnym fotelu ze skórzaną tapicerką i ciepłym/zimnym nawiewem oraz wciśnięciu przycisku START włącza się wyjątkowa muzyka. Najpierw pomruk wydobywający się z sześciu cylindrów potężnego silnika, a następnie feria dźwięków, podpartych głębokim basem, płynących z trzynastu głośników systemu nagłośnienia Bose. Już jest pięknie, a to przecież dopiero początek! Wrzucasz DRIVE, zwalniasz pedał hamulca i musisz delikatnie pieścić pedał gazu. Czemu? Ano temu, że stado 320 koni czających się pod maską tylko czeka na strzał z bata, by pogonić Charliego hen aż na tęczę z potężnym przyspieszeniem (5,7 sekundy do 100 km/h)! Nie musisz jednak tego robić. Nie ma takiej potrzeby. Nikomu nie trzeba udowadniać mocy. Słychać ją od uruchomienia do wyłączenia silnika. Jednak komfort posiadania tak mocnego pedału gazu, daje wspaniałe poczucie wolności i bezpieczeństwa. Podobnie jest z otwieranym dachem. Nie musisz go przecież otwierać! Ale… zawsze możesz :) „Niebo błękitne nad nami” to wspaniałe uczucie. Jak nie posmakowałeś to zapraszam. Oczywiście nie będę wymieniać wszystkich drobiazgów, które sprawiają, że jazda Charliem to wyjątkowe przeżycie. I teraz ważne – jazda nie tylko po pięknych lasach, nad jeziorami, nad morzem czy w górach, ale też… do pracy i z pracy, na zakupy i z zakupów czy choćby załatwić coś na mieście! Podczas tej jazdy w końcu też biegnie nasze życie. Dlaczego w tych zdaje się prozaicznych momentach nie mielibyśmy również się dobrze bawić? Dlatego właśnie mam Charliego. Już się nie mogę doczekać, aż wyłączę kompa i pójdę na parking! Yeeah :D


Na koniec chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim, którzy w mniejszy lub większy sposób pomogli mi w moim tentegowaniu i ostatecznie przyczynili się do zakupu Charliego! Jak zwykle w życiu wszystko zależało od tzw. „przypadków”, ale czy one rzeczywiście były przypadkami?

 

DZIĘKUJĘ:
Józek – za przywalenie mi w tył Hondzi – gdyby nie to nie miałbym dziś kabrioletu (kolejny przykład na to, że niefajna historia może przyczynić się do czegos mega fajnego :)
Paweł – za wskazanie Infiniti :)
Damian – za zaszczepienie wirusa G37, znoszenie mojej upierdliwości :)
Kamil – za wskazanie Charliego i wielką pomoc przy zakupie :)
kurczak – za „podrzucenie mi” Kamila, pomoc przy zakupie, no i że Ci się chciało ze mną dwa razy do Lublina cisnąć! :)
wilk – za każdorazowe konsultacje :)
Piotrek i Grzegorz – za cenne uwagi i poświęcony czas :)
Ewa – za nieustanne wsparcie w temacie i nie zpominaj, że Ciebie kocham o wiele bardziej! :) 
:*

 

Tło:

zamknij

© 2024 Sławek hesja Krajniewski

Polityka prywatności

Wykonanie: Onepix. | DRE STUDIO